#2 – O mnie – Moje życiowe doświadczenia

A man sits contemplatively with a drink in a warmly lit living room setting.

*Witaj na moim blogu. Dziś chciałabym podzielić się z Tobą moją historią, która może być trudna, ale także pełna refleksji i nadziei.*

Nazywam się Tamara Buczel

Urodziłam się w Jeleniej Górze w 1959 roku i obecnie mam 65 lat. Jak się domyślacie jestem już na emeryturze, co wcale nie znaczy że siedzę w fotelu i oglądam seriale. Jestem energiczną i sprawczą osobą. Pracuje  sezonowo w bardzo urokliwym miejscu na łonie natury, wśród pięknych i kolorowych bylin, traw i kwiatów.

Pochodzę z niezamożnej rodziny ale kochającej i troszczącej się o siebie. Wzorcowa polska rodzina dwa na dwa, dwoje rodziców i dwoje dzieci.  Dorastałam w pełnej rodzinie z moim starszym bratem. Rodzina z konkretnymi zasadami, tradycjami i niepijącymi rodzicami. Alkohol był z okazji wielkich uroczystościach w postaci symbolicznego kieliszka. Rodzice a w szczególności tato, kładli duży nacisk na wykształcenie. Ukończyłam szkołę podstawową a następnie   Technikum Ekonomiczne. Nie powiem abym była z tym wyborem szczęśliwa ale na moje plany na Technikum Plastyczne, tato nie wyraził zgody. Pewnie teraz młodzi ludzie będą zdziwieni, że nie walczyłam o siebie, jednak kochani to były inne czasy. Dużo by pisać ale trudno by wam było i tak zrozumieć. Nie tylko cywilizacja idzie do przodu, także dojrzałość emocjonalna i świadomość nowych pokoleń wzrasta. To jest normalne i uważam, że zdrowe ponieważ wszelkie zmiany nas czegoś uczą.

Tak więc po ukończeniu szkoły podjęłam pracę i pracowałam przez całe życie aż do emerytury.  Teraz mogłabym się spełniać i rozwijać pasję, jednak samotnej osobie trudno jest cieszyć się życiem korzystając z niego w swoich oczekiwaniach tylko z emerytury.

Moje dorosłe i samodzielne życie zaczęło się traumą, bo w wieku 21 lat zmarł mi tato i zostałyśmy same z mamą. W wieku 23 lat  założyłam własną rodzinę, urodziłam dwojaczki, syna 10 minut starszego od córki. Gdy dzieci miały 4 lata rozeszłam się z mężem. Mąż był alkoholikiem a ja jeszcze wtedy nie piłam i nie miałam świadomości, że to jest choroba. Wydawało mi się, że należy tylko mieć mocną wolę. No widzicie życie jest przewrotne i mnie też doświadczyło tą chorobą.

Po dwóch latach związałam się z fantastycznym człowiekiem, jednak okazało się, że on też jest chory.

To była trudniejsza choroba , bo narkomania. Tym razem się nie poddałam i zaczęłam o niego walczyć.

Udałam się do Monaru i uświadomiono mnie o co w tej chorobie chodzi. Było bardzo ciężko, weszłam w osobę współuzależnioną ( dlatego w tym temacie też jestem doświadczona), walka trwała 6 lat i po rocznej terapii w Ośrodku dla osób uzależnionych mój partner wrócił. Jednak to był już inny człowiek, rozwinął się a ja stałam w swoim rozwoju w miejscu. Ja jego nie potrafiłam zrozumieć a on nie przedstawiał mi swoich oczekiwań, nie było między nami prawidłowej komunikacji. Takiej, jaka powinna być w związku.

I stało się to, co jest bardzo niebezpieczne dla osoby chorej. Zamienił nałóg narkomani na alkoholizm. Wyszedł któregoś dnia po przysłowiowe zapałki i przepadł na kilka tygodni. W Wigilię Bożego Narodzenia przyjechał taksówką razem ze swoją mamą. Oczywiście  był wypity i zrobił  mi awanturę o szalik, którego nie mógł znaleźć w szafie. Wtedy jego mama, która siedziała na krześle, zwróciła mu uwagę i stało się to, czego w życiu po nim się nie spodziewałam. Odwrócił się i uderzył mamę w twarz aż jej krew poleciała. Instynktownie stanęłam w jej obronie i dostałam z całej siły w twarz w wyniku czego poleciałam na stół, z którym się wywróciła. Opanował mnie taki strach, że uciekłam na dół domu gdzie mieszkała mija mama a moje dzieci u niej były. Pozamykała drzwi na klucze i czekałam aż odjechał wraz z mamą. I to była kropka nad i . Moje przekonanie, jeśli raz mnie uderzył, to już go nic nie powstrzyma. Była szybka decyzja i szybka akcja. Spakowałam w kartony wszystkie rzeczy i po Świętach wysłałam do jego mamy. Fizycznie załatwiłam sprawę ale emocjonalnie rozpadłam się. Musiałam trzymać fason ze względu na 10 letnie dzieci i na chorą na białaczkę mamę, która leżała cierpiąca na dole. Trzymałam ten fason przez kilka dni aż do   Nowego Roku bo w tym dniu moje wsparcie, opoka i bezgraniczna miłość odeszła do lepszego świata. Moja mama zmarła. Cały świat mi się zawalił…….. Zostałam ja i dwójka małych dzieci i do tego umowa o pracę mi się skończyła. Mój ból, poczucie straty dwóch osób na których mi zależało, lęk przed przyszłością i poczucie głębokiej samotności, to już było dla mnie za dużo. 

Tu się zaczęła historia mojego uzależnienia. W tej wielkiej bezsilności oraz niedojrzałości emocjonalnej znalazłam sposób na ukojenie i bezsenność. Zaczęłam pić alkohol przed snem aby móc zasnąć i nie cierpieć. Ponieważ w dzień też cierpiałam, to zaczęłam już od rana popijać a w miarę czasu mój umysł domagał się większej ilości alkoholu. Po upływie miesiąca już w pewnym momencie przeraziłam się, bo zdałam sobie sprawę że mam dwoje dzieci które kocham i jestem za nie odpowiedzialna. Przerażenie było tym większe, że nie mogłam sobie sama poradzić aby przestać pić. Udałam się w jedyne miejsce gdzie spodziewałam się pomocy dla siebie. Poszłam do Monaru. Powiem tylko tyle, że wspaniały człowiek i terapeuta poświęcił mi wiele czasu, wsparł i zmotywował do zmian w swoim życiu. Tak więc znalazłam pracę i rzuciłam się w wir pracy a moje dziesięcioletnie dzieci były mi opoką, wsparciem i gospodarzami domu. Wiem, że przeze mnie musiały przejść dziecięcą traumę i szybciej dorosnąć. W tym wszystkim ja powinnam być dla nich wsparciem a to one były bardziej dojrzałe emocjonalnie niż ja. Nie myślcie, że to się obeszło bez szkód dla nich, o nie. W dorosłym życiu musiały sobie radzić z tym, co nabyły podczas dzieciństwa pod moją opieką. Traumy dzieciństwa, to temat rzeka i jeśli wykażecie zainteresowanie tym tematem, to w dobrej wierze podzielę się z wami swoim doświadczeniem i wiedzą.

Teraz byłam sama przez może trzy lata i stworzyłam nowy trzeci związek. Był to młodszy ode mnie mężczyzna i chyba najgorszy mój wybór. Typ narcystyczny i psychopatyczny. Byłam tak naiwna i ufna, że zameldowałam go w swoim rodzinnym domu. Przez cztery lata było w miarę dobrze. Jeżeli chodzi o mój nałóg. to utrzymywałam abstynencje w dniach pracy a z okazji imprez i soboty, to oczywiście piłam i tu ujawniał się brak kontroli nad piciem. Nie potrafiłam powiedzieć stop i piłam do upadłego. No oczywiście nie czułam się alkoholiczką, broń Boże przecież pracowałam, dbałam o dom i funkcjonowałam według siebie normalnie. Ale byłam już uzależniona.

Nadszedł wreszcie czas doświadczeń i upokorzeń. Mój partner dostał się do pracy w Policji i zmienił się o 180 stopni. Wzięliśmy kredyt na hipotekę mojego domu aby uregulować sprawę spadkową po moich rodzicach i trochę wyremontować dom. Wszystko się zmieniło i finał był taki, że zaczął mnie zdradzać i przyprowadzał do mojego domu swoją nową znajomą (było oddzielne mieszkanie na dole domu). Zaczęłam walczyć z nim, Policją, Urzędem Gminy….. no na policjanta nie ma rady. Moja walka trwała przez cztery lata aby go wymeldować. Chyba nie muszę mówić, że wpadłam w bęben alkoholizmu. Zaczęłam nawalać w pracy, w końcu się zwolniłam i dorabiałam na czarno. Zawalałam ze spłatami kredytu aż w końcu przestałam płacić. Ten już były mój partner siedział w tym mieszkaniu na dole i nie płacił za nic. Aż przyszedł moment po trzech latach i go wywalili z Policji. To było zbawienne bo go od razu wymeldowali. A mnie za długi kredytu zlicytowali. Przed samą licytacją moje uzależnienie było tak rozwinięte, że już od dwóch lat miałam przebłyski świadomości Tamara masz problem z alkoholem, coś z tym musisz zrobić. A co ciekawsze nikt mi nic nie mówił, że mam problem. Wyjątkiem były tylko moje już dorosłe i samodzielne dzieci. Mówiły czasem po moich wyskokach alkoholowych : Mamo ty przestań pić.

Ja się tylko buntowałam i mówiłam, że za swoje piję i coś mi się w życiu należy.

I wiecie, światem rządzą przypadki i niespodziewane zbieżności. Wpadłam do przyjaciela który miał własny biznes i sobie tak gadamy, gadamy a ja nagle, nie wiem dlaczego mi to wyszło, mówię do niego : wiesz mam problem z sobą. On od razu: z alkoholem? Mówię : Tak. On : To teraz słuchaj Tamara. Ja na dzisiaj mam termin do  mojego terapeuty. Ja nie pójdę ale ty za mnie. Nie ma wymówki bo pojadę tam z tobą. Kochani to nie cuda, to ten moment gdy ktoś poda alkoholikowi pomocną dłoń w odpowiednim momencie.

I tak, 14 lat temu, zaczęła się moja droga zdrowienia. Przeszłam terapie i cały czas się rozwijam, zmieniam, odnalazłam w sobie pasję i czuję misje w sobie pomocy innym zagubionym alkoholikom. Mój stopień rozwoju doszedł do ogromnej wdzięczności za wszystko, co mam i co się dzieje w moim życiu, że najwyższy czas dać siebie ludziom cierpiącym.

Ach i jeszcze najważniejsza rzecz. Tak pokochałam siebie, że najlepiej czuję się sama ze sobą. nie mam potrzeby szukania towarzysza życia. Mam sunię Gypsy i ona daje mi bezwarunkową miłość.

Leave a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Review Your Cart
0
Add Coupon Code
Subtotal

 
Scroll to Top